Na kolejne mecze Qemetica Noteci trzeba będzie poczekać do grudnia. W tym czasie zapraszamy do lektury wywiadu z byłym trenerem Noteci – Ryszardem Ciesielskim. Były szkoleniowiec wspomina wiele ciekawych historii oraz przedstawia jak kiedyś wyglądały realia sportowe w Inowrocławiu.
Jak zaczęła się Pana przygoda ze sportem?
Jestem absolwentem szkoły mistrzostwa sportowego. Kiedyś takie szkoły to były 3 w Polsce. Nazywały się technikum wychowania fizycznego i były w Gdańsku, Szczecinie i Katowicach. Ta szkoła dawała mi maturę i po skończeniu tej szkoły, miałem uprawnienia do nauczania w szkole podstawowej i w szkole zawodowej jako nauczyciel wychowania fizycznego. Tam moimi nauczycielami byli czołowi wtedy trenerzy w Polsce, którzy przygotowywali kadrowiczów, olimpijczyków, mistrzów olimpijskich itd. Jestem jedynym absolwentem tej szkoły jako mieszkaniec Inowrocławia. No nie mogłem spotkać drugiej osoby, która by ze mną cieszyła się tym zaszczytem bycia absolwentem TWF-u.
Poza tym ja mieszkałem na ulicy Świętokrzyskiej w Inowrocławiu, a naprzeciwko mego domu był klub sportowy Górnik Inowrocław w baraku takim poniemieckim. Tam chodziłem, obserwowałem jako dziecko, jako chłopak dziesięcioletni po wojnie zaraz, bo jestem rocznik trzydziesty dziewiąty, czyli jestem rocznikiem przedwojennym. I tam zarazili mnie sportem, bo nikt z mojej rodziny nie uprawiał sportu. Po prostu tam, w tym Górniku, nauczyli mnie kochać sport. To są te źródła mojego zainteresowania.
Jeżeli chodzi o mnie, to ja jako mieszkaniec ulicy Świętokrzyskiej, myśmy się wychowywali na zarwanym. Tam były takie 3 wielkie stawy. Myśmy tam uczyli się pływać, myśmy tam zrobili sobie boisko sportowe. Mieliśmy takie zainteresowania, że na rowerach zrobiliśmy też tam zawody żużlowe. To były nasze zainteresowania zaraz po wojnie i tak kształtował się mój życiorys sportowy.
Wymienił Pan kilka dyscyplin sportowych, a skąd wzięła się u Pana pasja do koszykówki?
Ja chodziłem w ogóle na mecze GKS-u
Wybrzeże. Wtedy jeszcze GKS grał w hali na ulicy 3. Maja, była tam taka mała sala. Tam grał Sochowski z Inowrocławia. Poza tym inowrocławscy koszykarze tacy jak Olszewski, Wnuk itd. (na ich temat pisałem pracę magisterską) to oni byli dla mnie wzorem jeżeli chodzi o koszykówkę. Ja nigdy nie byłem koszykarzem. Ja raczej trenowałem pływanie i to było moim pierwszym sportem, a drugim to była piłka ręczna, bo grałem w GKS-ie Wybrzeże. Wtedy trener kadry narodowej był moim nauczycielem wf-u i on mnie skierował do tego. Dlaczego trafiłem do koszykówki? Zenon Jaźwierski był w tym czasie trenerem koszykarzy Noteci. Ja byłem początkującym nauczycielem i już po 2 latach zdobyłem mistrzostwo powiatu w piłkę ręczną i później wygrałem ze szkołą nr 6. Jaźwierski mówi do mnie: nie będziesz robił piłki ręcznej będziesz robił koszykówkę”. On po prostu we mnie znalazł człowieka, który miał potencjał do zrobienia dobrej roboty. To właśnie Zenon Jaźwierski mnie skierował na kurs instruktorski, później skończyłem studia, dwuletnie studia pomagisterskie, zdobywając tytuł trenera klasy państwowej i tak się znalazłem w koszykówce. Po prostu kochałem cały czas sport.
Jak wspomina Pan pracę w koszykarskiej Noteci?
Po tym jak Jaźwierski namówił mnie na Noteć, to ja przeszedłem wszystkie szczeble. Wziąłem seniorów i w seniorach zrobiłem wyniki i później w juniorach. Przez kilka lat miałem najlepszych juniorów w województwie.
Jak wówczas wyglądała praca trenera w latach siedemdziesiątych, z czym Pan musiał się mierzyć, oprócz trenowania samej drużyny, jak to wyglądało?
Były wtedy czasy komunistyczne i było trudno ze sprzętem. Dużo dzieciaków trenowało po to, żeby dostać dresy z napisem „Noteć”, żeby mieć tę piłkę do koszykówki w rękach. To był taki zaszczyt, że myśmy grali w tę koszykówkę. Ja też byłem z tego pokolenia i się cieszyłem, że jestem instruktorem, że mówią do mnie: „panie trenerze”. To był dla mnie wielki zaszczyt. To były czasy. My kochaliśmy sport. Myśmy nie patrzyli na pieniądze. Byliśmy po prostu fanatykami sportu i koszykówki.
Czy jest jakiś podopieczny, z którego jest Pan szczególnie dumny?
Takim koszykarzem był Wojtek Rosiński, później olimpijczyk, który był nie tylko moim zawodnikiem, ale także pana Sileckiego. Silecki był koszykarzem Noteci, pracowaliśmy w jednej szkole - on uczył chemii, a ja byłem wf-istą. On zamiast prowadzić zajęcia to częściej patrzył jak ja prowadziłem zajęcia, z okna patrzył na mnie. Ja awansowałem w szkolnictwie również bardzo szybko, bo byłem metodykiem, czyli nauczycielem, u którego później inni zdawali egzamin na nauczyciela kwalifikowanego. Był taki moment, że Sileckiego chcieli ujarzmić, żeby on zrezygnował. Ja, ponieważ liczyłem się w środowisku nauczycielskim, to zaproponowałem inspektorowi szkolnemu, żeby został nauczycielem wf-u. On kocha sport, on kocha koszykówkę, on będzie dobry. I tak było. Skończył studia i został wf-istą i ja jestem dumny z niego, bo on był między innymi tym, który wychował Wojtka Rosińskiego.
Był taki moment, że połowa reprezentacji województwa to byli zawodnicy Noteci. Był taki turniej ziem nadodrzańskich i nadbałtyckich, gdzie startowały najlepsze drużyny wojewódzkie. Ten turniej był w Koszalinie. Ja tam pojechałem jako trener reprezentacji województwa. Jako jedyny nie miałem drugiego trenera, nie miałem kierownika, nie mieliśmy dresów, nigdy nie mieliśmy takich samych spodenek. Pierwszy mecz gramy z reprezentacją gospodarzy i wygrywamy trzydziestoma punktami. Drugi mecz grany z drużyną z Gdańska, gdzie grało 2 reprezentantów Polski i wygrywamy. Myśmy ten turniej wygrali i wtedy dostałem puchar od ministra sportu Włodzimierza Reczka. Pamiętam taki kryształowy, wielki, wielki puchar. Taki byłem zadowolony, bo myśmy to wygrali. Ryszard Biskup wygrał nagrodę najlepiej rozgrywającego na tym turnieju i zresztą nie tylko on.
Jakby Pan porównał współczesną koszykówkę z tym, co działo się kiedyś?
Wtedy to była po prostu miłość do koszykówki, nie potrzeba było młodzieży namawiać. Walczyliśmy o to, żeby dostać trampki, walczyli o to, żeby dostać dresy, żeby dostać torbę. Wszyscy kochali sport. To były zupełnie inne czasy, graliśmy inną koszykówkę, ale uczyliśmy się od najlepszych drużyn na świecie. Ja na przykład uczyłem się od Jaźwierskiego obrony, tak zwanej zony press. Zona press jest agresywna, na całym boisku. Zadzwonił do mnie kiedyś profesor Bączkowski z Kasprowicza i mówi: kolego Ciesielski jadę na Mistrzostwa Polski zagramy sparing. Ja mówię: Profesorze, pan dla mnie zawsze był wzorem. Zagrajmy. A Jaźwierski zadzwonił do mnie kiedyś i mówi: stosuję w pierwszej lidze zonę press. Powiem ci, jak to jest, narysuję ci i wyślę ci te rysunki. Ja zastosowałem tę obronę. Tę agresywną strefę i myśmy w ciągu 5 minut odskoczyli na 20 „oczek”. Żal mi było profesora, bo on dla mnie był autorytetem i mówię: chłopaki nie gramy, bo szanuję tego człowieka. Wtedy takie były nowości. Ja po prostu uczyłem się i stosowałem to. Mi to wychodziło.
Przejdźmy do tematów współczesnych, bo wrócił Pan do hali w Inowrocławiu po 6 latach nieobecności. Co spowodowało taką decyzję, że teraz zdecydował się Pan przyjść na mecze Noteci?
Ciągnęło mnie, ale odrzuca mnie hałas, który jest w halach. Ja w tym hałasie pracowałem przez całe życie. Jak to było, że poszedłem? Wziąłem moje papiery, jakie tam mam w kartonie w piwnicy. Wziąłem mój dyplom ukończenia studiów trenerskich, wziąłem książeczkę moją, że byłem trenerem Noteci z numerem jeden i poszedłem. Przedstawiłem się: „nazywam się Ryszard Ciesielski i jestem emerytowanym trenerem Noteci”. Ten człowiek (prezes Przemysław Rakowski) z wielką radością mnie przyjął. Często lekceważy się starych ludzi, a on mnie przyjął z wielką radością i od razu porobił zdjęcia tych moich dokumentów. Wypisał mi książeczkę „Zasłużony działacz”. Ten człowiek ponownie wzbudził we mnie wielki entuzjazm do koszykówki. Po raz drugi byłem na meczu i siedzę sobie z boku i sobie kibicuje. Jak jest wolny czas to my rozmawiamy, co ja o tym wszystkim sądzę itd. Na razie zbieram wiadomości i doświadczenie. Powiedzmy, że od 20 lat nie byłem trenerem. Jestem trochę do tyłu, ale ta koszykówka jest zupełnie inna. Teraz jest bardziej dynamiczna. Jest bardziej dla mnie szybka, zdecydowana, agresywna. Taka koszykówka się ludziom podoba. Myśmy mieli koszykówkę myślę, bardziej statyczną niż teraz się gra. A poza tym, no myśmy mieli swoich zawodników, wszyscy byli z Inowrocławia albo z powiatu inowrocławskiego. Krzysiek Rachowski, czy jego brat to byli spod Strzelna. Teraz grają z całej Polski i ze świata. Ta koszykówka teraz bardziej mi się podoba. Jest taka bardziej widowiskowa.
Jak Pan ocenia to, co teraz dzieje się w Noteci?
W tej chwili nie umiem odpowiedzieć bardziej dokładnie, bo ja dopiero jestem od 2 tygodni ponownie związany z Notecią. W tej chwili jestem entuzjastą i życzę Noteci i życzę Prezesowi, żeby zdobyli miejsca dające awans do Ekstraligi. To będzie dla mnie sukces niesamowity.
red. Tomasz Mierzwa